31 października 2011

SEVEN DAYS OF SAMSARA - Never stop attacking

Polityczny, przesterowany, kombinowany hardcore z Milwaukee w żyłach którego płynie ta sama krew co Żegoty. Doskonale bawią się dzwiękiem, przez co nie ma tu miejsca na nudę. Chaotyczne punkowe galopady, często przechodzą w zadumane powolne opowieści, by po chwili znów zalać nas krwią i wybić z rytmu. Bystre granie.
DL

30 października 2011

THE MOCK HEROIC - Dignified exits

Jeden z najbardziej niedocenionych angielskich zespołów. The Mock Heroic z Norwich grasujący w rejonach krwawego chaotycznego emo. Diabelsko intensywnego, poszarpanego, nie lubiącego łatwizny i sztampy. Puśćmy wodze fantazji...Off Minor grające jak Dazzling Killmen? Tak to możliwe. Ale tylko oni wiedzieli jak to robić...Wielka rzecz.
DL

29 października 2011

MARE - S/t

Ze wszystkich epigonów Neurosis, Mare był dla mnie tym najważniejszym i najoryginalniejszym. Mimo iż zespół poza tymi pięcioma kawałkami (z certyfikatem jakości Hydrahead Records) nic więcej nie popełnił, zostawił za sobą całą stawkę której przewodziło np. Isis, (notabene ansambl wysoko stojący w moim rankingu). W takim razie cóż my tu mamy? Jazzujący psychodeliczny walec i mocno rozstrojony powab szpitala psychiatrycznego. Miejscami zaś liryczny nastrój, będący zawsze jedną wielką zmyłką, prowadzącą w ślepy zaułek. Szkoda że już nie istnieją. Zmarnował się wielki talent.
DL

28 października 2011

SoCRaTeS - Vultures, hyenas and coyotes

Francuski punkowy duet. Zasadniczo perkusyjno-basowy, lecz sporadycznie pojawia się również gitara. Ostra jazda bez trzymanki i zgniłych kompromisów. Ciężko jest ich pod coś podczepić, a to zawsze jest  znak że mamy do czynienia z czymś dobrym. Może któryś/aś z was? Surowizna.
DL

27 października 2011

GAS CHAMBER MELODIES - S/t

Paroksyzm rozpaczy i zwątpienia. Histeryczny, hektyczny napad na twoją jaźń. Każdy element tego wydawnictwa wywołuje u mnie poczucie niepokoju. Np. nazwa zespołu, brzmiąca szczególnie prowokacyjnie i złowieszczo biorąc pod uwagę miejsce pochodzenia członków zespołu (Puławy, Lublin). Wszak to w tym rejonie znajdują się trzy z sześciu obozów zagłady: Sobibór, Bełżec i Majdanek. Nie to jest jednak tu istotne.
Jeden z czołowych przedstawicieli czegoś co ja zawsze nazywałem Puławy sound. Kostropaty, rozdarty wygar, pełen uwielbienia dla np. Born Against i Orchid. Swoją drogą często kapele z tej okolicy stanowiły dla mnie prawdziwą zagwostkę. Skąd u nich tyle wkurwienia? Przecież nie oni jedni. Cały tabun doskonałych ekip. Listę można by zacząć od Siekiery i Amen. Zjawisko to trwa już więc parę ładnych lat. Wpływ puławskich zakładów azotowych? A może to wszędobylska katolicka bigoteria straszniejsza niż w innych częściach kraju? Jakieś licho tam na pewno straszy. Cokolwiek by to nie było. GCHM nie pozwoli ci pozostać obojętnym. Nas czas dobiega końca...
DL

26 października 2011

FROM MONUMENT TO MASSES - The Impossible Leap in One Hundred Simple Steps

Pięknoduchy z FMTM w swoim drugim studyjnym wcieleniu. Rozbudowany, wspaniale nieszablonowo zagrany, postrock, z fantazją i drivem Don Caballero. Kompozycje są w większości instrumentalne, niemniej co raz pojawiają się z gracją wkomponowane różne przemówienia i sentencje filmowe. Zespół znany był ze swych lewicowych poglądów politycznych i braku litości dla administracji G.W.Busha. Co zawsze sprawiało że nasze uczucie było namiętne. Majstersztyk!  

25 października 2011

UNRUH - Setting fire to sinking ships

Mistrzowskie oranko. Przy tych nagraniach każdy podział na jakieś old schoole, d-beaty i tego typu syfy całkowicie traci rację bytu. Czysta nieposkromiona, dobrze przemyślana złość. Bez certolenia i zajmowania się tym co zbędne. Unruh pochodzący gdzieś z Arizony, ma za wielką wodą status kapeli kultowej a i w Europie byli wysoko cenieni, co szczególnie było kiedyś widoczne u naszych zachodnich sąsiadów. Boisz się? Suck it up!
DL

23 października 2011

SHOTMAKER&MAXIMILLIAN COLBY - Split

Ten zestaw zawsze powalał mnie na kolana! Dwie potęgi chropowatego piekielnie inteligentnego emo. Kanadyjski Shotmaker ze swym  unikalnym, surowym, pulsującym, brzmieniem którego ikoną na zawsze pozostanie pierwszy numer The game...i pochodzący z  Harrisonburga (Wirginia) zapomniany Maximillian Colby (co za faza nazwać tak zespół). Prezentujący niezwykle wyrafinowane, niespieszne piosenki zagrane na modłę Slint. Genialny split dwóch genialnych zespołów. Absolutny mus!

22 października 2011

SHAI HULUD / INDECISION - The fall of every man(split)

Niestety wspomnieniowych postów ciąg dalszy. Niemniej nie codziennie mogę was poczęstować zespołami tego kalibru. Bagna Florydy kontra niebezpieczne ulice nowojorskiego Brooklynu. Emocjonalny, rwany, nieprzewidywalny, połamany hardcore prezentowany przez Shai Hulud. A z drugiej strony wielkie Indecision ze swym metalicznym, zwichrowanym, chaotycznym, pełnym złości dźwiękiem. Baza ta sama ale jak różna nadbudowa. I o to chodzi i o to chodzi...
DL

21 października 2011

THE JUDAS FACTOR - Kiss suicide

W przypływach nostalgii i częstego ostatnio poszukiwania straconego czasu, raczę swe skołatane nerwy muzyką uwielbianych od lat The Judas Factor. Zespół był to nieprzeciętny. Coś na kształt hardcorowej supergrupy złożonej z członków wciąż aktywnego 108, eksperymentujący z mocno noisowym, rozjechanym a jednocześnie po pankowemu zagranym hardcorem. Nie ma tu epickich suit ciągnących się w niekończoność, choć zespół doskonale radzi sobie z budowaniem nastroju. Wzbudza to niepokój i poczucie osaczenia. Od tylu już lat...
DL

20 października 2011

PALE HORSE - Gee, that ain't swell

Pełen żółci, wyobcowany, pozbawiony gitar sludgowy łoskot. Poboczny projekt panów z Armed Response Unit i Million Dead. Wujkowie z Man is the bastard byliby z nich dumni. Choroba.
DL

19 października 2011

FEAR BEFORE THE MARCH OF FLAMES - The Always Open Mouth

Interesującym wydaje się fakt iż zespół ten nie jest powszechnie znany. Na prawdę nie wiem z czego to wynika. Szczerze nie wszystkie płyty są w takim samym stopniu absorbujące jak the always...niemniej Fear before the marche of flames zdecydowanie zasługuje na więcej atencji. Płyta posiada wyjątkowy klimat, który ciężko podczepić pod coś konkretnego. Ot taki hardcore zagrany na postrockową modłę, z wieloma odniesieniami do Cave In z okresu the Jupiter...czyli niebezpiecznie blisko znienawidzonego nurtu głównego. Ale kogo to obchodzi? Liczy się droga a nie sam cel. A tu jest to co lubię najbardziej: niekończąca się opowieść. Ponadto Fear...na żywo brzmi rewelacyjnie. Szczególnie ekspresyjny wokalista. Zespół po perturbacjach zmienił nazwę na Fear Before ale to już inna klechda. Reasumując nigdy nikogo nie udało mi się zarazić ich dokonaniami. Może teraz.
DL

18 października 2011

ŻEGOTA - Movement in the Music

Zawsze wszystko mi się podobało w tej orkiestrze. Weźmy nazwę, odnoszącą się do jedynej na terenach okupowanej przez nazistowskie bestie Europy, polskiej organizacji niosącej pomoc eksterminowanej ludności żydowskiej. Wielka chwała im za to. Okładkę, oszczędną ale wykonaną z wielkim kunsztem. Postawę o której krążyły legendy. A na muzyce gdzie rytmy generowane przez np. Born Against przeplatają się z wczesnym Fugazi, kończąc. Żegota powiązana była z anarchistycznym kolektywem CrimethInc. z którym współpracowało również Catharsis. Jedyny mankament to czas trwania. Płyta mogła by być o dziesięć minut dłuższa. Cóż nie można mieć wszystkiego. Wypada się zapoznać.
DL 

17 października 2011

CTHULHU YOUTH - Inflatable World For Weak Lungs - Water Retention Problems

Jedna z prężniejszych londyńskich ekip. Brutalny hardcore power violence ocierający się o to co kiedyś serwował  nam Benümb. Nadświetle prędkości, dziwne wstawki, cała góra złości i zwątpienia. Załoga ma ogromny potencjał i zdaje się podążać we właściwym kierunku. Cthulhu Youth jak to się kiedyś mówiło nie bierze jeńców.

DL
Sakifaki

16 października 2011

COLEOPTERO - s/t

Trójka andaluzyjskich (Malaga+Torremolinos) maruderów parających się brudnym sludgowym punkiem. Widać dużo słońca i bliskość morza nie ma na tych zawodników większego wpływu. Muzyka jest zatęchła, mocno chropowata, pełna jadu i wściekłości. Słychać fascynację turpistycznymi dokonaniami Black Cobra i Civilization. Czuć przemożny wpływ marokańskich plantacji haszyszu i gambas z solą morską. Do tego perkusista Alvaro jest jednym z największych entuzjastów muzyki gitarowej jakiegokolwiek dane mi było spotkać w życiu. Zespół zagrał parę koncertów po Europie. Całość wyprodukował Billy Anderson ten od min. Sleep. Czego można chcieć więcej? Coleoptero skopie ci zad.
Sakifaki
DL

Sztuka skojarzeń.

Pomocniczy odsyłacz dla tych których interesuje polityczna propaganda.
Polecam.
http://johnheartfield.tumblr.com/
John Heartfield

CARRION - The Crime of Idle Hands

Po raz kolejny Waszyngton i po raz kolejny doskonały skład, niestety jak to często bywa niedoceniony. Wielka to szkoda gdyż Carrion to grupa wycinająca wymyślny, skoncentrowany hardcore. Opanowanie instrumentów graniczące z wirtuozerią, pierwszorzędny wokalista i lekko południowa atmosfera naprawdę wyróżniały działalność tych trzech dżentelmenów ( nagrania pochodzą z 2003 roku) z tabunu podobnych zespołów. Można tu usłyszeć wspomnienia najciekawszych patentów np. Mastodon czy The Jesus Lizard jednak Carrion był zjawiskiem całkowicie nieprzeciętnym, ciągle czekającym na należne uznanie. Wybitna to płyta.
DL

13 października 2011

CAPTAIN PLANET - Wasser Kommt Wasser Geht


Doskonałe, duszaszczypilne, jechane rockowe emo. Wydaje się że nie ma dziś nazbyt wielu zespołów poruszających się w tej stylistyce z taką gracją i zrozumieniem. Kiedyś było As Friends Rust czy Avail ale to zamierzchłe czasy niestety. Niemniej ci sympatyczni hamburczycy przywołują ducha lat minionych. Wyraźny, pytający bas, rzewne gitarowe pochody, lekko zasmucony wokal, śpiewający w pięknym języku Schillera i Goethego. Wszystko wzorowo wyprodukowane. Warto się zapoznać.








12 października 2011

ARMY OF FLYING ROBOTS - Life is cheap

Długograj pochodzących z Nottingham punkowców. Solidna energetyczna piguła. Miszmasz kilku hardcorowych podgatunków. Czasem Catharsis macha do nas swą złamaną rączką. Na żywo brzmią bardzo crustowo. Idealny podkład pod jesienne poranki. Bierzcie i jedzcie...
Sakifaki
DL

11 października 2011

DIET PILLS - s/t 7''

Małe ćwiczenie na dziś. Wyobraźmy sobie Neurosis grające kawałki Flipper, z gościnnym udziałem Davida Yow z The Jesus Lizard...i typów z Dystopii. Pstryk, i o to mamy przed sobą angielskie Diet Pills które tej sztuki dokonuje. W wielkim stylu, dodajmy.
W tych tylko dwóch kawałkach nie ma krzty litości. Jest tylko lepki, cuchnący niczym gnojowica wyziew. Wszystko wspaniale rzęzi, potęgując poczucie dyskomfortu i wyobcowania.
Post ten pojawia się w kontekście nowego albumu grupy którego, próbkę można obadać używając odsyłacza poniżej. Efekt będzie oszałamiający. A już za kilka dni będę mógł zobaczyć Diet Pills na żywo. Tak!
DL
http://dietpills.bandcamp.com/

9 października 2011

ON THE MIGHT OF PRINCES - Where You Are and Where You Want To Be

Ok to był amerykański zespół emo. Nie za bardzo mam ochotę przypominać sobie jak bardzo słowo to się zdewaluowało i jakie konotacje za tym stoją i jaką katastrofą to się skończyło. Pewnie wszystko wróci na swoje miejsce kiedy Fugazi nagra nowy album. Nikomu normalnemu takich spraw jak Dischord Rec. spring revolution, Mineral, Honeywell wyjaśniać nie trzeba, a to co słychać stąd i  zowąd czy raczej było słychać do niedawna (kolejny dowód na to iż przemysł ciągle potrzebuje nowych podniet a dziś żeruje już gdzieś indziej) mało mnie interesuje. Historia zna takich przypadków wiele. Wszystko może być towarem. Niemniej passus ten dobrze ilustruje nienasyconą naturą systemu w jakim przyszło nam żyć. Bo czyż nie jest to część tego samego zjawiska? środowiska? w którym, ciągle brakuje surowców, wszystko się grodzi i prywatyzuje. Truizm? Niestety. Niemniej nie chciałbym by przechodzono obok takich osiągnięć ludzkiego ducha jak OTMOP obojętnie, tylko dlatego że, coś jest tym zakichanym emo. Grafomania. Wybaczcie.
Płyta uważana za opus magnum zawiera taki zestaw energii że, do dnia dzisiejszego budzi to niekłamany zachwyt. Post-sunny day z hardcorowym pazurem i rąbnięciem. Śpiewny wrzask, odwaga, umiejętność balansowania na krawędzi. Ta muzyka może na prawdę ponieść. Uwielbiam On the Might of Princes. Tylko to chciałem wyrazić.
DL

8 października 2011

MALA IN SE - s/t

Cóż jestem świeżakiem w świecie tzw. bloggerów więc wciąż mam mnóstwo zapału. Ponadto jestem trochę przeziębiony i mam dzisiaj wolne. Idąc za ciosem, postanowiłem ustanowić jakąś stachanowską normę przynajmniej dwóch postów dziennie. Czy się uda? Na pewno nie.
 Dziś będzie to coś prosto z otchłani moich łóżkowych pieleszy. Na tapet wzięty został, Mala in se z amerykańskiego Cincinnati w stanie Ohio.
Bardziej ze sposobu podejścia niźli z muzyki przypominają mi awangardowych hardcorowców z Towers. Intensywnością i całkowitym brakiem zahamowań ojców chrzestnych wszelkiej maści popaprańców, nieobecnych już Botch. Czyli hałaśliwie i niesztampowo. Znienacka pojawiające się melodie są z miejsca rozbijane i zdekomponowywane. Cała opowieść jest poprowadzona z dużym kunsztem i sercem. Innymi słowy...słuchać, słuchać jest tu wszystko. Guten appetit.
Sakifaki
DL

7 października 2011

ART OF BURNING WATER -The Voyage of the Pessimistic Philosoph

Londyńscy wykolejeńcy w swojej pierwszej całościowej pochodzącej z 2006 roku odsłonie. Żywe noisowe mięcho. Zespół z gaaatonku takich które pożerają, wypluwają na wpół przytomnego i na koniec dają kopa w ryło. Utrzymany w średnich tempach mulisty walec zaopatrzony dodatkowo w obłąkanego wokalistę. Mój kupel zamienił z nim kiedyś parę słów i stwierdził że to kompletny świrus. Na żywo brzmią potężnie. Sztuka palenia wody?  Napalmem  podobno można. Mocarne!
Sakifaki
DL

VAZ - Chartreuse Bull

Duża rzecz! Oto przed państwem piąty studyjny album pogrobowców Hammerhead. Dzieło 2/3 starego składu tj. gitarzysty i perkusisty. Nie chce mi się za bardzo rozwodzić nad ich muzyką gdyż w tym przypadku nie ma to najmniejszego sensu. Wynika to zapewne z faktu że mam zbyt nabożne podejście tak do Hammerhead, Vaz  jak i całej wykręconej szkoły z pod znaku Amp. Reptile. Rec. co zwalnia mnie z dalszych komentarzy, przypisów, suplementów i glos. Wyborne.

4 października 2011

Sonar Nation - Cylenders In Blue

Całkiem niedawno zostałem porwany przez muzykę pochodzącego z Maidstone i Folkestone w hrabstwie Kent Sonar Nation. Prezentowane tu nagrania mają już ładnych parę lat (płyta wyszła w 1995 roku) niemniej jest to osiągnięcie najwyższej próby.
Długie transowe kompozycje, masa sprzężeń i gitarowych eksplozji. Tak na pewno Sonar Nation lubi (zespół wciąż istnieje) Soniczną Młodość (ach te artystyczne zacięcie) jak również niesłusznie zapomniane Lowercase i mistrzów tej stylistyki Unwound. Zespół potrafi naprawdę stworzyć wyjątkowy lekko rozstrojony nastrój. Człowiek łapie się na tym że zaczyna bezwiednie uciekać myślami gdzieś tam... a może to tylko postępująca schizofrenia sam nie wiem. Jedno jest pewne Sonar Nation wart jest uwagi.
DL
http://www.unlabel.net/sonarnation.htm

3 października 2011

Cloud Rat - S/T


Prosto z amerykańskiego Michigan, trzyosobowe combo, zapierdalające grindujący hardcore. Dużo tu zmian tempa, gitarowych sprzężeń i chaosu. Mocy wszystkiemu dodaję drąca się niemiłosiernie pani. Dobry krzykacz zawsze podnosi wartość tego typu trup. Brzmi to diabolicznie i jest zagrane na pełnej kurwie, trochę Converge trochę Iron Lung i Neil Perry. Zero nudy. Bajka.
http://cloudrat.blogspot.com/
DL