Z całej serii kolaboracyjnych projektów demagoga Jello Biafry ten z kanadyjskim Nomeansno jest moim zdaniem najciekawszym. Typowy bafiafrowy śpiew tak dobrze znany z Dead Kennedys przy akompaniamencie chorobliwie kiedyś popularnych w Polsce panów z Vancouver. Dobrze sobie czasem przypomnieć taką płytę!
Brian McMahan jeden ze spiritus movens wizjonerskiego Slint w swoim solowym de facto projekcie. Nabożnie skupiony, maniakalnie precyzyjny, subtelny niczym tafla wody kołysana podmuchami wiatru, post-rockowy minimalizm. Napięcie jest wręcz fizycznie nie do zniesienia...
Udało mi się wczoraj zobaczyć na żywo mój ukochany Circle Takes The Square w towarzystwie zabijających okrutników z Ken Mode (absolutnie genialny występ) i Kylesa (zawsze na wysokim poziomie). Muszę przyznać że dawno nie widziałem tak oryginalnego i symapatycznego konceru. Świetne aranże, chaos, wrzask... Zagrali wszystko to co chciałem zawsze usłyszeć live...Biła od nich jakaś aura i powaga. Czułem się jak np. na gigu Intensity 10 lat temu. Wspaniały koncert!
Amerykański emowy hardcore. Słychać odrobinę Shotmaker i Pg.99. Zespół kojarzony przez wielu dzięki ich wspólnemu wydawnictwu z arcymistrzami emocjonalnej tarzanki Orchid. Warto dać im szansę.
Kurewsko dobra płyta! Pochodzili z Louisville. Dopiero po czasie dotarło do mnie jaką anomalią był ten skład. Kiedy już przepoczwarzyli się na tyle że nie byli w stanie rozpoznać samych siebie zmienili nazwę na Young Widows.
Musisz ich poznać!
Posłużę się komunałem. Gdyby Bomba w Torcie wydała taki album w Hameryce nagranie to cieszyłoby się statusem kultowego i ponadczasowego.
Chorobliwe, opętane, diaboliczne oranie z masą twórczych odniesień do Rorschach, Kiss It Goodby, Today Is The Day czy nawet Converge z ich syntetycznej płyty When Forever Comes Crushing. Do tego czarne (wsparcie apostoła ślązkiej apokalipsy punka Adama) poczucie humoru i totalne wywalenie kiełby na wszystko i wszystkich. Bomba w Torcie (ex-Stuck On Celling) pochodziła ze Szczecina a tam jak wiadomo znajomość rzemiosła i solidność to norma. Wydaję się że byli zbyt nowatorscy i bezkompromisowi by zdobyć należyte uznanie w naszym polskim kurwidołku. Tym większe brawa dla Enigmatic za opublikowanie tych czubków. Anarchia 666.
Walia to piękna kraina z niezwykle interesującą historią i urzekającymi melancholijnymi pejzażami. Jednak na punkowej mapie jest jakby trochę mniej obecna. Dziś postaram się rzucić snop światła na ten zaciemniony obszar i przedstawić dwa najbardziej interesujące zespoły pochodzące z tamtej okolicy. Dodatkowo prezentujące się na wspólnym wydawnictwie. Kluczem do obu zespołów jest mój ulubiony duszaszczypilny punk rock drogi.
Odwołania do As Friends Rust czy Leatherface i Avail ze jednej strony i Rites Of Spring i Swiz z drugiej plus namacalna wręcz radość grania zawsze wywołują u mnie uśmiech i ten przyjemny dreszczyk. Niestety już dwukrotnie przegapiłem ich koncerty ale wiem że jeszcze ich ustrzelę. Wyborny split!
Zawsze jak dopada mnie jakaś wredna i przebiegła chandra staram się te okropne fumy zwalczać przy pomocy muzyki. Nic tak dobrze się nie sprawdza jak szorstki, szybki, napędzany młodzieńczym idealizmem hardcore/punk. Jeśli jesteś za pan brat z Infest, No Comment, What Happens Next? czy Charles Bronson tych kilka kawałków rozniesie cię w pył a ty i tak wciąż będziesz marzył by ponownie sprawili ci łomot. Mniód!
Wielki Sleep w pełnej krasie i okazałości. Bagnisty, ujarany blusior. Metalowi hipisi nie znający umiaru i litości. Kiedy łapię klimaty rasta Sleep jest moim Black Uhuru. Uwielbiam ten album!
Sao Paulo to ohydna miejska dżungla, gdzie albo masz kasę i cieszysz się takim samymi przywilejami jak amerykańska czy niemiecka klasa średnia albo wykonujesz beznadzieją pracę i zapychasz swój mózg tamtejszymi telenowelami lub piłką nożną. Pozostaje jeszcze słońce, które jeszcze nie zostało sprywatyzowanie i każdy może się nim cieszyć do woli... Z takiego świata pochodził również najlepszy brazylijski zespół hardcore. Point Of No Return łączyli ideologię trzech krzyży ze świetnym metalicznym wymiotem. Robili to na pewno ciekawiej i lepiej niż Path Of Resistence. Moc i potęga!
Ps. Grali kiedyś w Polsce na Rozbracie jeśli się nie mylę z bydgoskim Solitary.
Tego co miał do zaprezentowania ten zespół nie można znaleźć na żadnej innej szeroko rozumianej metalowej płycie. Przychodzą mi na myśl tylko dwa inne zespoły, które choć bardzo różniły się muzycznie, potrafiły w jednakowy sposób połączyć bardzo często odległe inspiracje. Mowa o Neurosis i Arcturus.
Po licznych perturbacjach i zawirowaniach personalnych MoTw zmienił nazwę na Kayo Dot ale zespół ten nie był tak śmiały i radykalny jak ich protoplaści.
Prawdziwe kuriozum i istny gabinet osobliwości.
Kto nie słyszał tych amerykańskich punkowców musi nadrobić to jak najszybciej. W przeciwnym razie punkowa milicja zabierze wam punk-legitkę i zamknie was do ciupy gdzie będziecie musieli słuchać Strung Out na przemian z Excruciating Terror i The Panic At The Disco! Przy realizacji tej płyty udzielał się bozia Kurt Ballou. Jazda!
Choć nie byli z Florydy zawsze stanowili dla mnie esencję florydzkiego brzmienia. Dla każdego kto słuchał w tamtym czasie new schoola jeden z najbardziej topowych zespołów. Bombowy, rozdarty hardcore z tą głębią której tak często dzisiaj mi brakuje. W ich ślady poszli tacy jak This Day Foward i Poison the Well. Jeden z mych klasyków!
Punki ze szkockiego Glasgow. Tyle informacji udało mi się zebrać na temat tej dość enigmatycznej trupy. Ich muzyka to jeszcze trudniejszy orzech do zgryzienia. Można na pewno stwierdzić że, inspirują się twórczością Slint i June of 44. Jednak nie powielają utartego schematu. Przeciwnie tworzą coś co jest niezwykle intrygujące. W pewnych momentach kiedy naciskają pedał gazu zbliżają się choć to dość mocno naciągane do dokonań Kidcrash. Prawdziwy majstersztyk!
Kiedy Saetia chyliła się ku upadkowi trzech z jej członków rozkręciło projekt pod nazwą Off Minor (nazwa to tytuł jednej z piosenek U.S. jazzmana Theloniousa Monka).
Działali bardzo aktywnie przez całe lata zerowe. Trzy duże płyty, cała masa splitów z min. taki tuzami jak My Disco czy I Am The Resurrection, trasy po całym świecie itd ciągle pozostając małym niezależnym, otoczonym gronem wyznawców zespołem.
Muzyczna strona tej marki może zostać ujęta jak to ktoś gdzieś napisał etykietką Jazzmo-core. Nie będę tego terminu rozwijał, gdyż wielką frajdą jest odkrywanie tych dźwięków. Off Minor to na pewno emowa arystokracja.
Jazgotliwy, wykręcony noise zainfekowany bakteriami wyprodukowanymi w laboratorium znanym pod nazwą The Jesus Lizard i może z odrobiną Pissed Jeans. Ulubiony zespół Jarka Katyńskiego. Czegóż chcieć więcej!
Jest taki fajny zespół zwący się Torche, ale zanim zaczęli robić spore zamieszanie funkcjonowali jako Floor. By nie silić się na wielkie sentymenta proszę sobie wyobrazić Kyuss grający kawałki Electric Wizard. Potężne, nisko nastrojone, brzmienie z masą kurzu i zapachu palonych opon. Ufff Floor wgniata w podłogę. Potęga.