30 listopada 2011

IN/HUMANITY - Violent Resignation: The Great American Teenage Suicide Rebellion

Brutalny, okrutny, nie biorący jeńców hardcore z noisowymi zagrywkami, morzem żółci i wkurwienia. Jedni z ojców chrzestnych hybrydy zwanej emo-violence. Etykietki nie grają tu roli...
Giń!


DL

29 listopada 2011

KEN MODE - Venerable


Nie jestem wielkim zwolennikiem wrzucania rzeczy które ukazały się stosunkowo niedawno, ale dziś zrobię wyjątek od tej reguły. Ken Mode bo o nich będzie mowa to kanadyjski zespół, cieszący się zasłużonym uznaniem wypracowanym w ostatnich latach dzięki tak kapitalnym dokonaniom jak Mennonite czy Repraisal. Lecz Venerable to już inna wyższa liga! Czołowe zderzenie brudnego, maszynowego, hałasu Unsane czy Anodyne z monumentalnym nie nawidzącym szufladkowania i gwiazdorstwa hardcore po linii (zawsze słusznej) Coalesce i Botch. W kilku zadumanych fragmentach można usłyszeć pewne odniesienia do Young Widows, które bardzo obniżają temperaturę i pokazują klasę Ken Mode.
Słuchać bardzo głośno! Life is too short for second best.






DL

28 listopada 2011

KARATE - In Place of Real Insight


Aptekarski, na granicy chorobliwej  perfekcyjności i laserowej precyzji, niezwykle wysublimowany post-dischord sound. Oszczędność środków może sprawiać wrażenie iż na powierzchni nic się nie dzieje, jednak jest to muzyka skrywająca ocean podskórnej energii. Nie słychać tego od razu, ale od razu to się wyczuwa, a kiedy nadejdzie olśnienie Karate już na zawsze stanie się towarzyszem twego życia. Geniusz!


DL

26 listopada 2011

AS FRIENDS RUST - Eleven Songs


Kompilacyjne wydawnictwo pierwotnie przeznaczone dla słuchaczy Zjednoczonego Królestwa, zespołu który darzę ciągłą estymą i do którego często wracam.
As Friends Rust było grupą pochodzącą z Florydy składającą się z członków wielu topowych ekip min. Bird of ill Omen, Culture czy Morning Again. Z drugiej jednak strony nie słychać tego było prawie wcale w poczynaniach przyjaciół.
Miałem okazję zobaczyć ich na żywo na drugim, hardcorowym dniu ostatniego chyba Turbopanka, który z przyczyn obiektywnych odbył się na Rozbracie (obok Sunrise, Schizmy i Standing Tall) chyba w okolicach 2000 roku i wyszedłem z tego spotkania mocno podekscytowany. Zagrali świetny niestety bardzo krótki set. Dużo bym dał by ich ponownie zobaczyć....



DL

25 listopada 2011

BATTLE OF WOLF 359 - The Death Affect


Widziałem ich około dziesięciu razy na żywo...zawsze brzmieli i prezentowali się wybornie nawet po długim okresie nie koncertowania. Nigdy nie zauważyłem cienia znudzenia czy zmanieryzowania w ich występach a wprost przeciwnie szczerą radość grania i ocean entuzjazmu. Swą sceniczną postawą nie raz wyrwali mnie z otępienia i marazmu...Muzycznie kiedyś trochę mogli się kojarzyć z Neil Perry, lecz szybko wypracowali swój unikalny styl. Dobre z nich punki.




DL

24 listopada 2011

THE VAN PELT - Stealing From Our Favorite Thieves


Słodko-kwaśny post-hardcore byłych i przyszłych członków takich uznanych zespołów jak: Blonde Redhead, Native Node czy Jets to Brazil. Wielce inteligentny i przewrotny. Wyczuć można posmak Slint i odległe echa Rein Sanction i pełen szacunek dla twórców pochodzących z Waszyngtonu.
Lubimy się bardzo...





DL

22 listopada 2011

A DAY IN BLACK AND WHITE - My Heroes Have Always Killed Cowboys

Ekscentryczny, subtelny, w duchu zespołów z Dischord Rec. i City of Caterpillar, pełen kumulowanego napięcia i ogromnej podskórnej energii hardcore ze stolicy USA. Niewiele słyszałem zespołów które tak umiejętnie potrafiły łączyć równie  odległe od siebie żywioły. Wulkaniczne, nieokiełznane erupcje, na przemian z wpatrywaniem się w spadającą kroplę wody. Jedna z tych ekip, która, choć nie stworzyła swojego kościoła, prawie całkowicie wyzbyła się obcych wpływów. Wybitne!



DL

20 listopada 2011

KILL YOUR TELEVISION - Lost songs + ep karate

Pochodzili z Ostrzeszowa w Wielkopolsce. Istnieli w latach 1998-2002. Znali ich jak mi się zdaję tylko nieliczni. Ja też bardzo przypadkowo wszedłem w posiadanie ich nagrań. Choć nazwa nie była mi nigdy obca.
Chłopaki trudnili się zgrzebnym, szorstkim noise, z mocnym polskim akcentem, robiąc to na prawdę dobrze .
Lost songs to nagrania pochodzące z prób. Natomiast karate to epka z 1999 roku i nie wiem czy ktoś to wydał. Kill your television!


DL
DL karate

19 listopada 2011

THE WAYWARD - Overexposure

The Wayward to kontynuacja Carrion zespołu który to pojawił się na naszych łamach już wcześniej. Kontynuacja ale zgoła odmienna, ba dojrzalsza. Każdy kto lubi muzyczną zabawę w wyszukiwanie skojarzeń będzie tu miał nie lada frajdę. Posługując się terminologią szachową powiedziałbym samomat w trzech ruchach. Ot takie dobre sobotnie puzzle.



DL

18 listopada 2011

SOMETHING LIKE ELVIS - Personal Vertigo

Nigdy nie zapomnę mojego pierwszego kontaktu z SLE. Nieszczęśliwy ten kto zna mnie dobrze albowiem musiał tę historię usłyszeć już kilkukrotnie...Otóż, o ile mnie pamięć nie myli rankiem jedenastego listopada roku 1997 dowiedziałem się od kumpla że wieczorem w naszym lokalnym koncertowym depo odbędzie się występ dwóch zespołów. Niestety mój kolega nie był w stanie powiedzieć kto to będzie. Nadmienił jednak że pewnie jakieś przaśne punkopolo bo podobno jedna z tych trup ma w swych składzie o zgrozo! akordeonistę. Ale alternatywy nie było...zresztą chodziło się na wszystko...A dzień było to wyjątkowo paskudny. Siąpiący cały dzień dzeszcz, niebo koloru popiołów z Auschwitz.
Przed koncertem nie piliśmy frugo ani soku ze świeżo wyciśniętych pomarańczy...wszak takie ortodoksyjne punki jak my musiały się zaimpregnować  na wieczór ze ska reggae itd. Będąc już na miejscu, czułem że coś jest nie tak. Tylko dwa zespoły bez lokalnych wspomagaczy, koleś z jednej z kapel w koszulce Neurosis a jego kumple w zamszowych butach typu szczur i jakichś dzinach...o co tu chodzi pomyślałem. Nagle pierwsza kapela na scenie...Pierwsze dźwięki, stoję wryty, buciorem przyciskam moją leżącą na ziemi koparę...surowy, transowy hardcore z szalejącym basem i oszałamiającym pałkerem, śpiewy po polsku ( to koleś w koszulce Neurosis). Napięcie i zaangażowanie, ból istnienia, ale upór i chęć walki, to wszystko słyszałem w ich muzyce. Nie mogłem uwierzyć w to co widziałem...oszołomiony pytam kim jesteście? Odpowiedź: Piąta Strona Świata. Sił starczyło mi by zadać kolejne pytanie. A kto po was? Koleś w koszulce Neurosis...Something like Elvis.


Kiedy ze sceny popłynęły pierwsze dzwięki, byłem już innym człowiekiem...jak uderzony obuchem w zachwycie pochłaniałem wszystko co się działo przed moimi oczyma. Zniknął listopad byli tylko oni tj SLE. Skromni, bezpretensjonalni, z innego świata. Nigdy nie zobaczyłem ich ponownie na żywo...choć właśnie wtedy zaczynała się ich złota era. Personal Vertigo chyba miał się dopiero ukazać za parę dni...ktoś kupił kasetę...nie mieliśmy świadomości co nas wtedy spotkało. Nastąpiło przewartościowanie...




DL

17 listopada 2011

SEAM - Are You Driving Me Crazy?



Zainspirowany dzisiejszym postem pana z kapitalnego http://10fuckingstars.wordpress.com/ który uraczył nas neurotycznym, pajęczynowym Lowercase, postanowiłem wyszukać coś co może trochę wstrzeli się w podobny nastrój. Wybór padł na Chokebore (Black black) i właśnie Seam. Wygrało to ostatnie, pewnie ze względu na zbliżający się koncert Bitch Magnet w którym to kolesie z Seam się kiedyś udzielali.
Genialny, oniryczny, zadumany rock, z którym mogło jedynie stawać w szranki Sunny Day Real Estate...Przemijanie wcale nie boli...



DL

16 listopada 2011

COURSE OF ACTION - Carving Our Way By Tearing Our Faith

Dawno nie słuchałem tego tak kiedyś ważnego dla mnie belgijskiego zespołu. A warto ich przypomnieć gdyż na tej płycie zespół wzniósł się na absolutne hardcorowe wyżyny, w niespotykany sposób łącząc siłę i bezkompromisowość ekipy H8000 z krwawymi emolove songami zespołów z Florydy. Często również operowali patentami ze starego Converge i Botch, osiągając w tym dużą wprawę.
Dziś nikt już tak nie gra.


DL

15 listopada 2011

THE FESTIVAL OF DEAD DEER - The Many Faces Of Mental


Spastyczny, samobójczy, szorujący noise punk z miasta aniołów. Świadomie niedbały, pędzący na zatracenie, z szamocącą się perkusją, chropowatym basem, i emowym posmakiem. Na niczym innym im tak  nie zależy jak tylko na tarzance i czystym wyżyciu się. Wiadomo że we wczesnej młodości zasłuchiwali się zespołami ze Skin Grafu i Gravity. A czym skorupka za młodu...tym na starość The Festival of dead deer. Uwaga szaleńcy!





DL

13 listopada 2011

SHRINEBUILDER - S/t

 Al Cisneros z kosmicznego OM (wcześniej Sleep), Scott Wino Weinrich obsługujący gitarę w takich ansamblach jak The Opsessed i Saint Vitus, Scott Kelly z Neurosis i  Dale Crover pałker The Melvins, połączyli swe talenta, by po raz kolejny dać wyraz swej miłości do tworzenia unikatowych dźwięków i rozwiązań. Prochu wprawdzie nie wymyślili, niemniej Shrinebuilder to dzieło wybitne...Tak faktem jest słychać echa ich wcześniejszych zespołów, ale wszystko jest w odpowiednich proporcjach, nakryte płachtą psychodelicznego mułu. Kult!








DL




12 listopada 2011

MEDICATIONS - Your Favorite People All In One Place

Powstałe z gruzów nieodżałowanego Faraquet, Medications, narobiło swego czasu całą masę zamieszania w mojej głowie. Soniczna, dischordowa kąpiel, z mnóstwem ciepłego kombinowania, quasi jazzową perkusją, szalejącym basem i iście hardcorową energią. To w mym rozumieniu właśnie idealna jesienna płyta...emo dające zdrowego kopa! Nad produkcją czuwał Brendan Canty.



DL

11 listopada 2011

MILEMARKER - Frigid Forms Sell



Prześmiewczy intelektualiści, prowokatorzy, z Milemarkerowej Armii Wyzwoleńczej. W momencie kiedy zespoły pokroju Fugazi czy Hoover już pasowały albo się rozpadły, to właśnie Milemarker najpierw przejął a potem poniósł dalej posthardcorową pochodnię, z czasem stając się klasą dla  siebie.
To jeden z wcześniejszych albumów w historii działania grupy, bardzo gitarowy, dischordowy, z mnóstwem smaczków i ukrytych podtekstów (zapraszam do lektury ich tekstów). Z czasem urozmaicili swe brzmienie elementami elektronicznymi (patrz Satanic Versus) co wciąż było świeże i urzekające, jednak dla każdego nowicjusza zalecane są ich początkowe dokonania. Milemarker!





DL

10 listopada 2011

Film


Jak kiedyś powiedział Stanisław Anioł...nie będzie kabaretu będzie chór...to się właśnie dzieje z ludźmi na obczyźnie...

9 listopada 2011

BITCH MAGNET - Ben Hur


W Związku Radzieckim Lenin na swych pomnikach nie miał żadnych innych inskrypcji oprócz własnego imienia...nic nie trzeba było dodawać wszak każdy wiedział kim był ten diabeł. Parafrazując to coś podobnego można by śmiało napisać o BITCH MAGNET. Inspiracja dla setek zespołów na całym świecie, od tych nigdy nie znanych poprzez te największe jak Don Cab czy Mogwai. Zespół wkrótce wyrusza w trasę, po Japonii i Europie, pierwszą podobno od 1989! Co zbiega się z mającą się ukazać wkrótce trzy-płytową dyskografią. Nie chwaląc się posiadam bilet na ich londyński koncert.
Nie znać Bitch Magnet to zawsze być... dopisz dowolną inwektywę.



DL

8 listopada 2011

MOUTHEATER - Ornament

Ultra solidny, opanowany, oszczędny w środkach noise-rock, z wyraźnymi fascynacjami wczesnymi latami dziewiędziesiątymi. The Melvins, The Jesus Lizard i może jeszcze jak gdzieś wyczytałem Nirvana z okresu Bleach...kto wie? Zacny zespół.




DL

7 listopada 2011

TOWERS - Fullcircle

Atonalny, spastyczny, hardcore czerpiący inspirację z tego samego źródła co legendarne Nineironspitfire. Pełen brudu, noisowych rozjazdów, emocjonalnych załamań. Od czasu Joe Doe Converge nic mnie tak nie zabsorbowało jak geniusze z Towers. Mój zespół.



DL

6 listopada 2011

PIGNATION - You would hate to know

Pabianiccy rzeźnicy ze świńskiej nacji, w swej pierwszej pełnowymiarowej odsłonie. Osiem ociekających posoką songów uzupełnionych wstawkami z Rejsu czy Urodzonych Morderców, zagranych w stanie silnego wzburzenia emocjonalnego... Mocarne zwolnienia, perkusja w dwustu hardcorowych rytmach, cierpiennie drące się mordy, gęste ciągnące się gitary, rurowy bas i pogarda dla otaczającej rzeczywistości. Trochę takie crustowo-grindujące Integrity 2000. Jeden numer to cover Despise You za który mają mój dozgonny szacunek. Tak brzmiał hardcore w Polsce na przełomie wieków. Pełen wymiot! Powszechnie uważa się iż w późniejszym okresie swej dzialności panowie ci rozmienili swe talenty na drobne, ale to chyba tylko sprawa gustu. To była moc!

DL

5 listopada 2011

HOT CROSS - Risk revival

Najczęściej słuchana przeze mnie płyta drugiej połowy lat zerowych. Z jakichś niezrozumiałych powodów masa ludzi których znam nienawidzi tego zespołu. Istne kuriozum. A tu po prawdzie nie ma niczego do czego można by się przyczepić. Wystarczy się porządnie wsłuchać i od razu jest to coś. Drive Like Jehu z partiami The Fall of Troy i At The Drive In i z tą hardcorową nonaszalancją zespołów z Level Plane Rec. Dane mi było zobaczyć ich na żywo. Do dziś jeden z mych ulubionych koncertów. Zagrany na pełnym luzie, precyzyjnie i drapieżnie.
Myślę sobie że zamiast ładować swój mózg jakimiś depresorami co w listopadzie zawsze jest niebezpieczne lepiej posłuchać Hot Cross. Wiosna jest tuż tuż.


DL

4 listopada 2011

GIRLS AGAINST BOYS - Cruise yourself

Wielki GvsB u szczytu potęgi! Lepki jak smoła, duszny, kompleksowy dźwięk przed którym absolutnie nie ma ucieczki...po co zresztą uciekać? Lepiej dać im się złapać i opętać! GvsB Panie!

3 listopada 2011

SINALOA - Oceans of islands

Krzyczymy na tych co dobrze słyszą, lecz szepczemy w kierunku głuchych...śpiewa w pewnym momencie amerykański zespół Sinaloa, wciąż aktywna legenda zaangażowanego, skromnego emowego punka. Zespół, który w swym bogatym dorobku ma splity z Ampere, Catena Collapse, trzy duże płyty masę koncertów w całej Europie, cieszy się ogromnym szacunkiem i w pewnych kręgach wręcz niezdrowym uwielbieniem. Sam się do tej ostatniej grupy zaliczam. Bujająca lekkość, jakaś taka nieśmiałość, piaskowe brzmienie gitar...wszystko to składa się na grupę wobec której nie mogę być obojętny. Porywające!

2 listopada 2011

LISABO - Ezlekuak

Nie często mam okazję słuchać zespołów pochodzących z Kraju Basków i w dodatku śpiewających w swym rodzimym, tajemniczym języku: euskarze. Więcej grających tak interesującą muzę. Fascynacje zespołami z Chicago są mocno zaznaczone, niemniej co najbardziej ujmujące to przeszywająca nostalgia. Ktoś musi dokądś iść lecz nie bardzo tego chce. Wie że, na końcu nie czeka go nic dobrego. Dobrzy z nich nadwrażliwcy.

DL

1 listopada 2011

DISTORTED PONY - Instant winner

Być może bez tej płyty nie było by mojej wielkiej fascynacji muzyką gitarową. Wielki, epicki, sunący w nieznane noise. Dużo tu odniesień do Big Black, ale o tym dowiedziałem się już znacznie później, zresztą przy tej płycie maczał paluchy maestro Steve Albini. Obok Tar, bogowie hałasującej melancholii. Klasyk!