Powolny, niespieszny rock zagrany przez trójkę Amerykanów działających głównie na terenie Zjednoczonego Królestwa. Pojęcie rock może być bardzo mylące i kłopotliwe. Jednak jeśli pomyślimy o np. The Cure czy Unwound możemy być pewni, że zmierzamy we właściwym kierunku.
Kres działalności zespołu położyła tragiczna śmierć basisty Fernandeza, a pozostali muzycy założyli kolejny świetny ansambl zwący się Sophia. Warto poznać The God Machine.
Widziałem wielkie Codeine na własne oczy ostatniej soboty na All Tomorrow's Parties Festival w północnym Londynie. Jak, to często bywa człowiek obawia się rozczarowania i tego, czy legenda wytrzyma zderzenie z rzeczywistością. W tym wypadku wystarczyło dosłownie pierwsze dziesięć sekund i już wiedziałem, że jestem na koncercie, który będę pamiętał do końca życia.
Niezwykle ujmująca, skromna i pełna godności postawa muzyków. Serdeczność i autentyczna wdzięczność wyczuwalna w każdym słowie, które padło ze sceny. A nade wszystko obezwładniająca, okalająca ciepłą melancholią muzyka, spowalniająca czas i dająca, to nieczęste poczucie, że uczestniczy się w czymś wielkim. Codeine nie działające już od wielu lat pojawiło się na festiwalu na specjalne zaproszenie typów z Mogwai ,dla których stanowią obok Slint jedną z najważniejszych muzycznych inspiracji. Uważam, że to przepiękny gest ze strony tych rozchwytywanych na lewo i prawo Szkotów i jeszcze większa nobilitacja Codeine. Chciałbym również mieć tak wielką moc sprawczą, by i dla mnie zespoły schodziły się na nowo i grały takie koncerty jak tych trzech panów z Nowego Jorku tamtego pamiętnego sobotniego popołudnia.
Najbardziej poruszająca, zadziorna i melodyjna płyta punkowców z Richmond. Każda piosenka to interesująca opowieść o chciwości, łamaniu praw pracowniczych, rasizmie, policyjnej przemocy naszych kłopotach ze znalezieniem sobie miejsca pod słońcem. Tematy dobrze znane ale połączone z tak ogromną dawką energii że całość zniewala i wyrywa z butów. Ze Strike Anywhere zapoznał mnie mój fumfel Wojtek (na co dzień jeden z członków gildii trójmiejskich rzeźników Calm The Fire), którego z tego miejsca serdecznie pozdrawiam!
Change Is A Sound!
Hardcorowcy z Chicago, nie mogący się zdecydować czy grać w klimatach The Jesus Lizard czy Converge. Podobne podejście co ich kumple Breather Resist. Towar najwyższej jakości!
Tylko cztery kawałki ale jakie! W duchu Codeseven i Poison The Well. Z pasją, zaangażowaniem i czujem i może lekkim patosem . Wszystko co nagrali po tej płycie to BTG (bzdura, tandeta, głupota). Ważna płyta w mojej hardcorowej edukacji.
Rozśpiewane, rześkie amerykańskie emo. Nagrania powstały w czasach kiedy wszystko było jeszcze wyraźne i miało swoją wartość. Wirtuozeria i wizja z czarującym podskórnym drivem. Zespół po latach zmartwychwstał i podobno wybiera się w trasę...Choć byli z innego uniwersum, muzycznie coś ich łączyło z wielce wyrafinowanym Karate. Doskonała płyta!
Aż trudno uwierzyć że Chokebore powstali pod słońcem Hawajów. Chorobliwie zniewalające dźwięki, przeszywające, niespieszne patroszące wszystko na swej drodze. Nawet Kurt Kombajn zabierał ich w trasy. Pełne oddanie!
Absolutny majstersztyk, sonicznej, gitarowej luty. Waszyngtońscy koryfeusze w najbardziej drapieżnej odsłonie! Jednocześnie pierwsza płyta Fugazi którą było mi dane poznać. Po prostu piękne!
Najbardziej radykalny punkowy atak na hipokryzję, zakłamanie i pustkę polskiego społeczeństwa. Niepohamowana złość i wkurwienie niemal fizycznie namacalne w każdym dzwięku i każdym zdaniu wykrzyczanym na tym wydawnictwie. Całkowie rozczarowanie otaczającą rzeczywistością i naturą ludzką.
Krzyk w obronie własnego, rozszarpywanego jestestwa. Wszystko to przy akomaniamencie surowej inspirowanej Born Against nuty ze świetnie operującym basistą.
Obrońcy starego świata zatańczymy na waszych grobach! KUL w płomieniach...
Ci młodzi chłopcy z Kanady mają szansę stać się nowym Nasum. Naszpikowany złością, kipiący brutalnością gridncore. Ciekawym wydaje się fakt iż Wake czerpię swą siłę z naprawdę wielu źródeł, od Repulsion do noisowego hardcore. Nie oglądając się przy tym na nikogo.
Duży plus to rozdarty wokalista, który jeszcze mocniej podnosi ciśnienie.
Bardzo dobry debiut!