21 listopada 2013

TARANTULA HAWK - S/t (2002)


Jak każdy należący do pokolenia Neuro 99* mam ogromną słabość, ale i wielkie wymagania wobec wszelkiej maści epigonów i wyznawców Neurosis. Nie można już zawładnąć mym jestestwem tylko i wyłącznie grając rozwlekłe nadęte kawałki o czarnym słońcu i spacerach po martwym lesie. Nie ukrywam, dziś większość takiej muzyki mówiąc kolokwialnie zlewam. Przerost formy nad treścią, ot co.
Tym większe było moje zaskoczenie, kiedy na nowo odkryłem Tarantula Hawk. Zespół znany mi od wielu lat (niestety jak to bywa nie poświęciłem im należytej uwagi) i będący na wielu płaszczyznach wzorowym przykładem jak czerpiąc neuroinspirację można wznieść się na wyższy poziom ekspresji, eksplorując przy tym dziewicze rejony. Pierwszy raz dowiedziałem się o ich istnieniu z jakiegoś wywiadu z muzykami Dystopii, którzy w bardzo ciepłych słowach opowiadali o tym ansamblu. To był idealny start. Później gdzieś przepadli w mrokach mego zagubienia. By powrócić dokładnie w momencie, kiedy byłem gotowy na ich powtórne przyjście. 
Każdy meloman zna to obezwładniające uczucie gorąca gdy muzyka wkręca się, rośnie, gwiazdy majestatycznie przesuwają się po firmamencie, a ty już wiesz, że obcujesz z wymarzonym przez filozofów Istigkeit. Zostajesz wciągnięty i obezwładniony. Drzwi percepcji zostają na chwilę uchylone. Z tą różnicą, że po drugiej stronie nie ma ferii kolorów i pierwotnego ciepła, a jedynie płacz i zgrzytanie zębami przy symultanicznym odczuciu mocy i szamańskiej pierwotności. 






DL


*Pokolenie Neuro 99 - należą do niego wszystkie osoby będące światkami  występu Neurosis w poznańskim Eskulapie 20 października 1999 roku. Jednym ze znaków rozpoznawczych jest niebieski bilet z tegoż koncertu noszony w portfelu i czczony jako relikwia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz